Piotr, choć wszyscy cię znamy, proszę przedstaw się...
Nazywam się Piotr Oppermann i pochodzę z miejscowości Drożyska Wielkie, leżącej w gminie Zakrzewo. Bardziej kojarzony jestem z Zakrzewem, bo tam stawiałem pierwsze kroki muzyczne, już w wieku 11 lat. Uczyłem się wtedy gry na saksofonie u Pana Tadeusza Konsztowicza w ognisku muzycznym, które założono na potrzebę stworzenia młodzieżowej orkiestry dętej OSP Zakrzewo, w której później grałem. Gdy nadszedł czas szkoły średniej, zamieszkałem w Złotowie i tam grałem w orkiestrze dętej Spółdzielni Mieszkaniowej Piast, również pod dyrygenturą Pana Konsztowicza. Ten czas wspominam bardzo miło, chociaż coraz bardziej interesowała mnie muzyka rozrywkowa, niż marszowy repertuar orkiestr dętych! Wkrótce z przyjaciółmi z Zakrzewa założyliśmy zespół zabawowo-weselny o anglojęzycznej nazwie ,,Heaven". Mając 15 lat zetknąłem się z ,,chałturą" i był to dla mnie wówczas szczyt możliwości - móc grać do tańca. Cały czas poszukiwałem czegoś innego i tak zetknąłem się z Henrykiem Szopińskim, który zaszczepił mnie bluesem! Przy Domu Polskim w Zakrzewie działała grupa Bluesdorf i panowie z zespołu wpadli na pomysł, by wzmocnić skład o sekcję dętą, i w ten sposób znalazłem się w zespole o poszerzonej nazwie Bluesdorf Orchestra, z którą w 1992 roku wystąpiliśmy na festiwalu Rawa Blues w Katowicach! Można powiedzieć, że wszystkie moje marzenia wtedy się spełniły! Miałem możliwość obcowania i grania z najlepszymi muzykami spod znaku bluesa, i mogłem się wiele od nich nauczyć!
13 lat temu wyjechałeś za Wielką Wodę...
Wyjechałem do Stanów Zjednoczonych na wizę małżeńską z obywatelką USA w 2007 roku. Zamieszkałem w Nowym Jorku, mieście, które nigdy nie zasypia... Piorunujące wrażenie wywarła na mnie niezliczona ilość pubów i klubów, w których rozbrzmiewa żywa muzyka bluesowa, jazzowa, swing itp. - 24 godziny na dobę. To spowodowało chęć powrotu do muzyki, ponownego grania i występowania w jednym z takich klubów lub pubów. Jednak rodzina, obowiązki, praca na nocną zmianę i bariera językowa kolidowały z realizacją tego marzenia! W dalszym ciągu pogrywałem sobie w domu, w wolnych chwilach, ale tylko, by mieć kontakt z instrumentem! W 2013 roku rozstałem się z żoną i wyjechałem do Miami, gdzie osiedliłem się w dzielnicy Sunny Isles Beach, tu stawiałem swoje pierwsze samodzielne kroki życia na emigracji. W NY miałem wszystko zapewnione, dzięki mojej żonie, więc żyłem - jakby pod kloszem, za co jestem jej wdzięczny do dziś. Dużo mnie nauczyła, między innymi języka, bez którego dalsze samodzielne życie w USA byłoby niemożliwe! Otworzyłem własną małą firmę zajmująca się renowacją wnętrz apartamentów. Cały czas idea muzykowania była moim celem do osiągnięcia. I kiedy mogłem sobie już pozwolić na zakup wymarzonego instrumentu, postanowiłem pochodzić po klubach, gdzie odbywają się jam session i pograć wspólnie z innymi. Okazało się szybko, że poziom ich gry jak i to co grają jest dla mnie za wysoki ! To mnie zbiło z nóg. Dodatkowo zdiagnozowano u mnie chorobę, z którą musiałem walczyć przez kolejne 5 lat! To spowodowało, iż zacząłem intensywnie ćwiczyć, by osiągnąć swój cel, zdawałem sobie sprawę, że czasu może być mało, więc nie mogę się poddać i postawiłem wszystko na jedną kartę, aby grać! Poznałem czarnoskórego saksofonistę, który pracował dla studia nagrań, chodziłem do niego na jego sesje muzyczne i uczyłem się od niego poza tym 4 godz dziennie ćwiczeń w domu. Powiem szczerze, że to było jak nauka gry na instrumencie od początku! To co nauczyłem się w Polsce, było tylko podstawą do dalszej nauki gry. Nie będę szczegółowo tego opisywał, ale to była droga przez ,,ogromną górę muzycznych zagadek". Po pewnym czasie zaproponowano mi pracę muzyka sesyjnego w tym studio w sekcjach dętych . Nie dawało to możliwości stabilnego zarobkowania i utrzymania się, ale miałem już przyczółek. Poznawałem ludzi i schemat funkcjonowania w świecie muzyki ! Szybko pojąłem, że trzeba znać standardy jazzowe, by grać w hotelach, czy też restauracjach do tak zwanego ,,kotleta”, ponieważ w Stanach ten gatunek muzyki jest bardzo popularny. I tak nauczyłem się ponad 180 standardów z przedziału lat 20. do 60. Było to bardzo trudne do osiągnięcia, gdyż nigdy nie miałem styczności z tak odległą czasowo muzyką. To otworzyło mi drogę grania na tzw. ,,skoczka "z różnymi zespołami po hotelach, eventach, wernisażach itp. Można powiedzieć, że osiągnąłem już możliwość zarobkowania i na minimalnym poziomie utrzyma się z tego typu muzykowania. Poznawałem coraz więcej ludzi i nabierałem doświadczenia w muzyce rozrywkowej jazz. Zupełnym przypadkiem poznałem w studio Sarę Niemietz, wokalistkę popularnego Postmodern Jukeboks i tak zacząłem grywać z trzecim składem tego bandu po Stanach, w sekcji dętej! Od roku mam trzy stałe miejsca w Miami, w których grywam wieczorami trzy razy w tygodniu na żywo standardy jazzowe, poza tym odwiedzam NY i LA kilkanaście razy w roku, współpracując z innymi zespołami. Można powiedzieć, że osiągnąłem swój cel i choć ciężko było, to jednak warto było o to powalczyć!
A dzisiaj?
Dziś problemy zdrowotne mam już za sobą jak myślę, a z muzyki mogę się utrzymać i czerpać z tego sposobu na życie satysfakcję. Dalej pracuję dla studia Hollywood Production Fl i mam mini studio w domu. Wydałem w zeszłym roku własną płytę „Smooth jazz standard", (oczywiście w małym nakładzie, tak na próbę), która ukazała się 18 grudnia 2019, w dniu moich urodzin i jestem z tego dumny, bo naprawdę dobrze się rozchodzi
Plany na przyszłość?
Poznałem Aleksandrę Abramowicz, piosenkarkę, rodaczkę spod znaku Rodła, ze Złotowa i właśnie jesteśmy na etapie roboczym materiału na wspólną płytę ze znanymi, światowymi standardami, którą chcemy wydać tu w Stanach. W maju mamy nadzieję, że rozpoczniemy nagrania. Poza tym, jeśli chodzi o Polskę, to otrzymałem zaproszenie do nagrania na płycie z Tadeuszem Boguckim, liderem zespołu „Blues Menu". Mam również propozycję na małą trasę koncertową w lipcu w Polsce z artystą bluesowym z USA, ale o tym na razie jeszcze za wcześnie, by mówić. Poza tym, mnóstwo pracy tutaj w studio i nowych projektów muzycznych z innymi grupami! Chociaż przyznam, że w Polsce nie byłem, od kiedy wyjechałem i ta propozycja koncertów w Polsce mnie bardzo korci, bo chciałbym odwiedzić rodzinne strony.
Jak postrzegasz USA? Warto tam wyjechać?
Powiem tak, że jest to prawda, iż jest to kraj o wielkich możliwościach, ale jak wszędzie - nic nie przychodzi samo. Więc, jeśli ktoś myśli, iż samo pojawienie się tutaj odmieni jego los, to się grubo rozczaruje!!! To nie jest Ameryka lat 60. i 70. - ,,American Dream", wtedy, kiedy powstawały wielkie miasta i emigranci stanowili główną siłę roboczą, realizując swój ,,sen o Ameryce". Teraz, kiedy już wszystko jest, ten kraj boryka się z tymi samymi problemami gospodarczymi i ekonomicznymi, co Europa! Problemy z pracą, większa połowa Amerykanów nawet nie posiada ubezpieczenia zdrowotnego itp. Więc, jeśli ktoś myśli o wyjeździe zarobkowym, to niech zarzuci ten pomysł, bo nie będzie łatwo znaleźć pracę, a jeśli nie zna angielskiego, to jego szansę maleją do zera! Jeśli przyjechać tu, to tylko by zwiedzić USA turystycznie. Ja osobiście nie czuję się tu komfortowo, wychowałem się w zupełnie innej kulturze, otwartości, szczerości itp. Amerykanie są zamknięci w sobie. Prowadzą takie życie wokół swojego cienia! Może to jest to dobre, ale ja nie odnalazłem się w tym klimacie do dzisiejszego dnia, dlatego bardzo mocno tęsknię za krajem i rozważam też możliwość powrotu do Ojczyzny!
Zadam pytanie na czasie. Jak w USA radzicie sobie z koronawirusem?
Tutaj paniki z tego powodu nie ma! Przynajmniej na razie nie widać w porównaniu z tym, co się dzieje w Europie! W USA wszystkie miejsca publiczne, a nawet szkoły normalnie funkcjonują! Zauważyć tylko można ogłoszenia na drzwiach restauracji, albo dla przykładu zakładów dentystycznych, że wchodząc, korzystając z tych miejsc bierzesz na siebie ryzyko zachorowania! Poza tym w sklepach nie ma nagminnego wykupowania produktów itp. Takie rzeczy są tu normalne wtedy, gdy nadchodzi huragan, a w tym przypadku zero reakcji społeczeństwa! Mogę powiedzieć jako ,,tubylec", że nawet jest tu teraz spokojnie i swobodnie się czujemy na pustych plażach bez błąkających się turystów i bez korków ulicznych w mieście! Wprowadzono obowiązkową kwarantanne dla tych którzy przemieszczają się między stanami (muszą obowiązkowo po przelocie być zbadani i pozostać 14 dni w domu do kolejnego badania), to chyba jedyne jak na razie obostrzenie władz stanowych! Władze federalne zamknęły połączenia międzynarodowe, nic więcej się nie dzieje takiego, co ma miejsce w Europie !
Dziękujemy za rozmowę!
Napisz komentarz
Komentarze