Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Warto wiedzieć:
Reklama

Kurs spawalnictwa w oficerskim obozie jenieckim

Artykuł pana Stanisława Krasickiego, złotowianina z urodzenia, a mieszkańca Szczecina z wyboru... Zachęcamy do lektury!
Kurs spawalnictwa w oficerskim obozie jenieckim
Stanisław Krasicki w Pennemunde

Moja aktywność zawodowa związana jest z serwisowaniem urządzeń elektroniki przemysłowej w ogóle, a spawalniczych w szczególe. Działania te wiążą się z licznymi wyjazdami nie tylko w obrębie kraju. Jak tylko jest taka możliwość, to przy okazji realizuję swoją drugą pasję tj. zainteresowanie historią. Również wieloletnie uprawianie żeglarstwa sportowego było okazją do odwiedzenia licznych portów w Europie i zetknięcia się z ciekawymi historiami. Nie ma lepszego poznawania historii, jak znaleźć się na miejscu zdarzenia lub dotknąć albo wyszukać artefakty z przeszłości. Doszło do tego, że stałym wyposażeniem bagażnika w aucie jest... wykrywacz metali i często z niego korzystam.

Tak było, że wracając samochodem z Rotterdamu nie sposób po drodze ominąć Arnhem, a ściślej „o jeden most za daleko” – jak brzmi tytuł legendarnego filmu poświęconego nieudanej próbie zdobycia mostu na Renie we wrześniu 1944 roku. W operacji Market Garden, której celem było zdobycie i utrzymanie przez desant spadochronowy szeregu mostów w Holandii, brała udział Polska Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Stanisława Sosabowskiego, która poniosła ciężkie straty w ludziach. Most w Arnhem (połączenia elementów są nitowane) robi wielkie wrażenie, a pobliżu jednego z przyczółków urządzono skromne muzeum poświęcone walkom z września 1944 roku.

Jak się jest w pobliżu Brukseli, to trudno nie „zaliczyć” Waterloo, miejsce sromotnej klęski mojego idola, Cesarza Napoleona Bonaparte. Bardzo szanuję dorobek tego wielkiego Korsykanina za to, że wyprowadził Europę z mroku i zacofania średniowiecza. Praktycznie nie ma władcy, który podczas swojego panowania wprowadził skutecznie więcej reform społecznych niż Cesarz Napoleon.

W porcie Pennemunde, gdzie realizowałem zlecenie techniczne na niemieckim statku i po jego zakończeniu natychmiast udałem się do muzeum (wstęp kosztuje 8 Euro), które urządzono po upadku NRD na terenie byłego ośrodka badań rakietowych. Ponieważ było blisko, do muzeum dotarłem służbowym rowerem będącym na wyposażeniu statku. Obszar wystawowy obejmuje budynek byłej elektrowni wraz z ekspozycją na otaczającym terenie. Bardzo ciekawa ekspozycja tym bardziej, że po raz pierwszy w czasie prób rakiet V2 osiągnięto kosmos. Pokazane są tam elementy rakiet i instalacji oraz oprzyrządowania jak i technik badawczo naukowych z epoki. Wiele elementów konstrukcyjnych było łączonych metodą spawania, zgrzewania i lutowania. Dyrektorem naukowym ośrodka rakietowego był dr inż. baron Wehrner von Braun. von Braun (ur. w 1912 r. w Wyrzysku, pow. Piła) po wojnie pracował dla Amerykanów i był twórcą rakiety Saturn VB, która wyniosła ludzi na księżyc w 1969 roku. W ośrodku doświadczalnym polski wywiad wojskowy miał swojego agenta. Do muzeum należy część nabrzeża, gdzie zacumowane są ścigacz rakietowy i okręt podwodny – pozostałość po Armii Radzieckiej. Od razu rzuca się w oczy bardzo niska jakość połączeń spawanych, wręcz niechlujna. Jeśli cały Związek Radziecki był takiej jakości jak te spoiny, to nie należy się dziwić, że ten twór upadł. Na wystawie zaakcentowano fakt, że ośrodek powstał w funduszy reżimu hitlerowskiego i realizował jego cele. Skonstruowany w ośrodku pocisk latający V1 i rakieta balistyczna V2 po wprowadzeniu do masowej produkcji użyto głównie do atakowania Londynu.

W drodze do domu, do Szczecina, było Świnoujście z ciekawie zagospodarowanym fortem udostępnionym dla zwiedzających. Wystawa broni i oporządzenia wojskowego, w licznych przypadkach połączenia metalowe są wykonane techniką spawania. Blisko Międzyzdrojów jest wieś Zalesie, a tam pozostałości po niemieckim poligonie, gdzie testowano działo wielokomorowe V3 o donośności ponad 150 km. W zachowanym bunkrze amunicyjnym urządzono sklepik i skromną wystawę militariów, warto zobaczyć.

Jest to tylko cząstka moich przygód z historią w terenie.

Dobiegniew (woj. lubuskie), to kolejne miasto gdzie miałem zlecenie oraz od dawna planowane zwiedzenie lokalnego muzeum urządzonego w budynku b. komendantury oficerskiego obozu jenieckiego Oflag IIC Woldenberg. Zasłyszane informacje o brawurowej ucieczce jeńców zamierzałem sprawdzić na miejscu. Obóz zbudowano rękami jeńców na przełomie 1939/40 roku i składał się z wielu murowanych baraków mieszkalnych, budynku komendantury, świetlic, kaplicy itp. Zajmował powierzchnię 25 hektarów. W obozie w zdecydowanej większości przebywali jeńcy polscy w liczbie ponad 6000 oficerów oraz blisko 800 szeregowców i podoficerów. Codzienne życie jeńców to temat obszernie już opracowany i opublikowany w formie książek, artykułów i ekranizacji. Niecierpliwi więźniowie nie tylko marzyli o ucieczce ale również realizowali swoje plany. W historii obozu odnotowano ponad 20 ucieczek z różnym skutkiem. Najbardziej brawurową ucieczkę dokonano w nocy 20 marca 1942 roku. Ppor. Zygmunt Siekierski odziany w mundur niemieckiego wachmana i uzbrojony w drewnianą atrapę karabinu Mauser , wyprowadził z obozu 4 jeńców tj. kpt. Zdzisława Pacak – Kuźmirskiego, por. Edmunda Madeja, por. Kazimierza Nowosławskiego i ppor. Jerzego Kleczkowskiego. Konwój aresztancki z doskonale podrobionymi dokumentami zmierzał do szpitala w Stargardzie Szczecińskim aby tam opatrzyć „chorych” jeńców. Po wyjściu za bramę „zmienili” zamiary i docierając pieszo do Drezdenka, wsiedli do pociągu i przez Piłę oraz Toruń i jak wynikało z „dokumentów” podróży mieli być dowiezieni na rozprawę przed sądem wojennym w Warszawie. Na dworcu kolejowym w Toruniu doszło do komicznego zdarzenia: zażądali od komendanta posterunku żandarmerii posiłku i noclegu a gdy ten odmówił, odwołali się do komendanta dworca, który kazał im wydać posiłek i następnie sam ich umieścił w pociągu wojskowym zmierzającym do Warszawy. Przedtem kazał żołnierzom niemieckim opróżnić przedział i zrobić miejsce dla konwoju. Po szczęśliwym dotarciu do Warszawy, oficerowie ci natychmiast nawiązali kontakt z strukturami podziemnymi i włączyli się do czynnej walki z okupantem. Niestety, z piątki uciekinierów koniec wojny doczekał tylko kpt. Zdzisław Pacak – Kuźmirski. W latach 1948 do 1956 więziony był przez władze komunistyczne. Po wojnie, przebieg ucieczki opisano w noweli „Tirolinka” i zekranizowano pod tym samym tytułem. Po poznaniu szczegółów ucieczki jeńców, spokojne i metodycznie oglądałem inne dokumenty zgromadzone w muzeum. Moją uwagę zwrócił fakt różnorodności zainteresowań przetrzymywanych tam jeńców. Funkcjonowała biblioteka obozowa (ponad 10000 pozycji), organizowano kursy nauczycielskie, imprezy kulturalne, działał też teatr kukiełkowy i dramatyczny, w 1940 i 1944 roku zorganizowano „igrzyska olimpijskie”, wydawano legalne i nielegalne pismo obozowe. Działał też nasłuch radiowy z tajnych odbiorników, a uzyskane informacje rozpowszechniano na papierowych biuletynach. Utworzono szkoły średnie, ukończenie których było świadectwo dojrzałości. Każdy jeniec otrzymywał comiesięczny żołd, wysokość którego była uzależniona od stopnia wojskowego. Funkcjonowała kantyna obozowa. Wyżywienie jeńców było według standardów niemieckiej stołówki żołnierskiej obowiązującej w danym okręgu wojskowym. Posiłki przygotowywano w obozowej kuchni. Ważnym uzupełnieniem skromnej diety były paczki żywnościowe od rodzin, rzadziej z Czerwonego Krzyża. Część jeńców była delegowana do pracy poza obozem, co czyniło okazję do przemycania żywności, odzieży i innych dóbr. Powszechną „walutą” były papierosy, kawa, cukier, czekolada. Kwitł czarny rynek zarówno między jeńcami jak i ze strażnikami. Obecność szeregowych i podoficerów w oficerskim obozie była uzasadniona tym, że spełniali oni rolę zaplecza technicznego niezbędnego dla sprawnego funkcjonowania obiektu. Przy obozie zainstalował się oddział Abwehry (niemiecki wywiad i kontrwywiad wojskowy) liczący 150 osób. Ze szczególną gorliwością tropiono oficerów II-ki (polski wywiad i kontrwywiad wojskowy) oraz jeńców zdecydowanie wrogo nastawionych w stosunku do III Rzeszy, typowano kandydatów na donosicieli, nakłaniano osoby mające niemieckie korzenie do przyjęcia obywatelstwa III Rzeszy.

W jednej z gablot natrafiłem na rewelacyjne dokumenty: oryginalne świadectwa ukończenia kursu spawalnictwa elektrycznego i gazowego wystawione na nazwisko: kpr. Stelmaszczyk Józef, który zdał egzamin końcowy z wynikiem bardzo dobrym. Teoretyczne kursy spawania organizowano przez Komisję Kulturalno – Oświatową - przewodniczący: ppłk. dypl. J. Ciałowicz oraz przez Oficerskie Koło Mechaników, którego prezesem był kpt. inż. St. Więckowski. Kurs spawania elektrycznego trwał 85 godzin wykładów i obejmował osiem przedmiotów: chemia spawalnicza, podstawy elektrotechniki, sprzęt spawalniczy, technika spawania, technika zgrzewania, badania spoin, bezpieczeństwo pracy i kalkulacja. Kurs spawania gazowego w czasie wynosił 80 godzin wykładów z przedmiotów: chemia spawalnicza, sprzęt spawania gazowego, technika spawania gazowego, lutospawanie, cięcie metali, badanie spoin, bezpieczeństwo pracy i kalkulacja. Z oczywistych powodów Niemcy nie zgodzili się na zajęcia praktyczne bowiem z całą pewnością kursanci ochoczo wykonaliby narzędzia niezbędne do ucieczek i samoobrony. Warto przytoczyć nazwiska członków komisji egzaminacyjnej, którzy z całą pewnością byli wykładowcami na kursach, są to: ppor. E. Palacz, por. inż. Z. Sagałło, ppor. J. Sobieski, ppor. inż. W. Zawiasa , por. inż. Pierszkała i kpt. Inż. St. Więckowski.

Z obozu muzeum wyszedłem pełen optymizmu, bowiem pomimo uwięzienia tak znacznej ilości ludzi w małym obszarze, goryczy z powodu przegranej kampanii wrześniowej, rozłąki z bliskimi itp., jeńcy znaleźli siły i zmysł organizacyjny oraz mieli mocne przekonanie o ostatecznym zwycięstwie, że przymusowy czas izolacji nie został zmarnowany.

Na koniec z przyjemnością przytoczę zdarzenie, które opisał znakomity pisarz Waldemar Łysiak w jednym ze swoich felietonów; niemiecki komendant obozu jenieckiego, w którym przebywali żołnierze różnej narodowości, na odprawie z udziałem strażników powiedział: szczególnie uważajcie na Polaków, bo nagi Polak zamknięty pod szklanym kloszem po kilku dniach będzie odziany, umeblowany i przygotowywał się do... pędzenia bimbru.

Stanisław Krasicki

 



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Ewa 15.02.2018 18:31
Ciekawy artykuł. Pozdrawiam!

Reklama
News will be here
Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: aż tyleTreść komentarza: Żaden z was, płynących z nurtem, nie wytrzymałby tego hejtu jaki się wylewał na sesjach, min z ust Koronkiewicza, i który był podsycany przez interesariuszy w mediach. A on wytrzymał i pomimo trudności i ciągłych blokad dał miastu koło zamachowe do rozwoju. Ale jak wam o tym leszczu nie napisze, to pewnie nie uwierzycieData dodania komentarza: 23.04.2024, 16:19Źródło komentarza: Drobczyński wybrany na szefa ZCASAutor komentarza: wszystko jest jasneTreść komentarza: Nie wiem co chcesz rozliczać, bo dopiero za Pulita wydawanie środków publicznych stało się jasne i klarowne. Za Wełniaka to radni (zwłaszcza ci z opozycji) nie mieli wiedzy jak ma wyglądać dana inwestycja i za czym konkretnie głosowali, dopóki nie został ogłoszony przetarg. A co do marki Wielkopolskie Zdroje, to wszystko masz powtórzone i podsumowane np. w Konferencji Uzdrowiskowej i w Konferencji Dobre Praktyki (tylko trzeba przewinąć tę młodzież i zacząć oglądanie po przerwie ok. 2:00:40)Data dodania komentarza: 23.04.2024, 15:54Źródło komentarza: Jakub Pieniążkowski nowym burmistrzem ZłotowaAutor komentarza: nie dziwi mnie toTreść komentarza: A czyli z tobą nie udało się dogadać i liczysz na to, ze z Kubusiem ci będzie łatwiej. Pewnie będzie łatwiej, bo z zapowiedzi widać, że odpuścił sobie tematy, które wymagały ogromnego zaangażowania. Na kawusię tez będzie czasData dodania komentarza: 23.04.2024, 15:30Źródło komentarza: Drobczyński wybrany na szefa ZCASAutor komentarza: hmTreść komentarza: Znam tych ludzi i częściowo to rozumiem. Ci z nich, co są szczęśliwi, to po prostu chcą wrócić do tak zwanego świętego spokoju i wygodniejszej pracy. Nie czują misji i mają gdzieś czy miasto się rozwija czy nie, tym bardziej że wdzięczności ze strony sterowanych mieszkańców nie widać. Ogrom pracy związany z rozliczaniem funduszy zewnętrznych, dodatkowy czas poświęcony na szkolenia, a także robienie specjalnych tabelek na życzenie Koronkiewicza, ciągła agresja ze strony radnych i tłumaczenie się, to rzeczywiście męczy. Trzeba też pamiętać, że nie brakuje tam ludzi Wełniaka, którzy pamiętają ze za byłego nie musieli się tak wysilać, bo Wełniak za wiele się nie starał. Jak nie trafił się upierdliwy Złotowianin, to żyło się wszystkim łatwo i przyjemnieData dodania komentarza: 23.04.2024, 14:47Źródło komentarza: Drobczyński wybrany na szefa ZCASAutor komentarza: koniecznośćTreść komentarza: Na pewno trzeba rozliczyć Pulita z tych wszystkich niezrealizowanych koncepcji opłacanych z pieniędzy podatników i podać do publicznej wiadomości jaka firma te koncepcje przygotowywała i za jakie pieniądze - nowy burmistrz jeżeli chce być wiarygodny przez mieszkańcami musi to zrobić , czyli zlecić audytData dodania komentarza: 23.04.2024, 14:32Źródło komentarza: Jakub Pieniążkowski nowym burmistrzem ZłotowaAutor komentarza: koniecznośćTreść komentarza: Taaaaa, co kilka lat nowa koncepcja i kolejne pieniądze w błoto. Następca powinien to wszystko podsumować, tzn. ile milionów poszło na niezrealizowane koncepcje leśnego fantastyData dodania komentarza: 23.04.2024, 14:27Źródło komentarza: Jakub Pieniążkowski nowym burmistrzem Złotowa
Reklama
Reklama